Miesiąc: grudzień 2021

BRAK TERMINÓW DOSTAW I STAŁYCH CEN

Zarówno pandemia jak i problemy geopolityczne dają nam już odczuć w branży dronowej problemy z łańcuchem dostaw. Na całym świecie obserwujemy utrudnienia w produkcji nowych urządzeń. Brakuje kluczowych surowców i podzespołów. Już kilkukrotnie w przeciągu ostatnich tygodni zarejestrowaliśmy niedostępność towarów na magazynach europejskich takich marek jak DJI, AUTEL i YUNEEC. Mamy w tej chwili do dyspozycji dosłownie ostatnie sztuki i to nie wszystkich profesjonalnych modeli. Taka sytuacja w ostatnim miesiącu roku, który dla biznesu i administracji jest szczytem sezonu zakupowego, jest nietypowa dla branży dronowej. Wiemy jak wiele projektów w tym okresie się finalizuje. Dlatego rekomendujemy wykorzystanie dronów, które w tej chwili są jeszcze dostępne.

ZATORY W PORTACH

Od kilku miesiecy powstają zatory w ważnych, z punktu widzenia logistyki, portach morskich. Ten problem dotyczy zwłaszcza portów, gdzie przyjmowane są transporty z Azji. Generuje to wyższe koszty transportu, wydłużone czasy na dostawy. Kulminacji można spodziewać się w najbliższych tygodniach.

DRONY JAK SAMOCHODY

7,7 mln samochodów nie wyjedzie w tym roku z fabryk z powodu braku podzespołów. Za brakiem dostępnych nowych aut rośnie zwiększenie cen samochodów używanych, sięgających już 20%.

TO NIE KONIEC, ROK TYGRYSA NADCHODZI..

.. a wraz z nim 31. stycznia chińska gospodarka rozpoczyna ogólnokrajową przerwę świąteczną. Co roku, przed w trakcie i po powszechnych chińskich wakacjach, obserwujemy zasadnicze trudności logistyczne. Warto spojrzeć do przodu i wziąć pod uwagę, że problemy przełomu roku, mogą się rozciągnąć na następne miesiące.

EURO ROŚNIE < – > ZŁOTÓWKA TRACI

Rekordowy spadek wartości złotówki owocuje wzrostami cen. Wszystkie drony lub podzespoły do nich kupowane są w walutach obcych. Ma to bezpośredni wpływ na wzorst cen bezzałgowoców który ma już miejsce. Z uwagi na trzy czynniki, ceny transportu, braki surowców i kurs euro, po raz pierwszy mamy do czynienia z tak nieprzewidywalną sytuacją. Jedno jest pewne, ceny dronów będą dużo wyższe w przyszłym roku.

MAGAZYNY AERODRON

W chwili obecnej w zakresie dronów profesjonalnych dysponujemy jeszcze pojedynczymi sztukami modeli DJI i AUTEL. oraz zabezpieczamy stany YUNEEC. Wszystkim instytucjom i firmom planującym zakupy dronów w tym roku i przyszłym kwartale, radzimy składanie zamówień i rezerwacji w jak najszybszym terminie. Umożliwiamy finansowanie zakupów w ramach leasingu.

Zapraszamy do kontaktu!

Firma Autel Robotics weszła na rynek z pierwszymi dronami w 2014 roku i w ciągu ostatnich 6 lat przekształciła się w bardzo poważnego gracza w sektorze półprofesjonalnych i profesjonalnych bezzałogowych statków powietrznych. Siedziba i linia produkcyjna znajdują się w Stanach Zjednoczonych, aczkolwiek jest to tylko spółka-córka wywodząca się z Autel Intelligent Technology – chińskiego producenta narzędzi diagnostycznych branży automotive.

Początkowe sukcesy ich poprzedniego flagowego drona – Autela Evo – przeszły w Polsce i Europie w dużej mierze bez echa, bo produkt ten nie miał certyfikacji CE, a producent skupił się na dystrybucji w Azji i USA. Sytuacja ta zmieniła się wraz z wypuszczeniem długo oczekiwanego następcy, czyli gamy dronów Evo II. Właśnie taki model mieliśmy okazję potestować i w tym artykule opiszemy swoje wrażenia z lotów fotogrametrycznych i opiszemy wyniki testu dokładności RTK.

ENTERPRISE Z TRANSPODENREM

Zasadniczo do wyboru mamy 2 platformy latające: podstawową i Enterprise. Ta druga wyróżnia się transponderem ADS-B, dzięki któremu jesteśmy widoczni dla pobliskich samolotów, dodatkowym akumulatorem w zestawie i karbonowymi ramionami z nieco większymi silnikami, co skutkuje, w zależności od konfiguracji, czasem lotu dłuższym o minutę lub dwie. Do modelu Enterprise dostajemy też ciekawe dodatki: aparatura sterująca Smart controller z wbudowanym dużym ekranem dotykowym, szperacz, głośnik, dodatkowa bateria oraz oświetlenie pozycyjne. Na ich miejsce można też zainstalować moduł RTK, który jest dostępny jako dodatkowa opcja. Można więc zacząć od modelu Enterprise i mieć szereg dodatków, lub wybrać zwykły model RTK za niższą cenę.

WYMIENNE KAMERY

Co ciekawe, jest to chyba jedyny na ryku dron z segmentu małych składanych konstrukcji, w której można wymieniać kamery, aczkolwiek potrzebne są do tego narzędzia i może to być ciężkie do wykonania w warunkach polowych. Jest to jednak gra warta świeczki, bo do dyspozycji jest m.in. dualna kamera z sensorem optycznym 48 MP (matryca 1/2”) i termowizją radiometryczną 640×512 px. Do tradycyjnej fotogrametrii bardziej nada się jednak kamera z modelu Pro, wyposażona w matrycę o przekątnej 1” i rozdzielczości 20MP. Mimo teoretycznie mniejszej rozdzielczości, możemy być pewni, że większa matryca da lepszą jakość zdjęć, niż sztucznie napompowana kamera 48MP z ledwie półcalową matrycą. Kamera z 1” matrycą ma obiektyw z regulowaną przesłoną w zakresie f/2.8 – f/11.

Trzeba przyznać, że ceny tego modelu są bardzo zachęcające w porównaniu z konkurencją. Podstawowy, gotowy do lotu model z RTK i kamerą 20MP 1” możemy kupić bowiem już za około 15 000 brutto, czyli dużo taniej niż np. DJI Mavic 2 Enterprise RTK Pro, czy DJI Phantom 4 Pro RTK. Brzmi świetnie, ale jak z jakością?

OCZY DOOKOŁA GŁOWY

Dron robi wrażenie solidnego i dobrze zbudowanego. Plastiki są dobrze spasowane i nie ma żadnych luzów. Walizka z zestawu Rugged Bundle jest wodoszczelna i bardzo dobrze chroni swoją zawartość, a jednocześnie nie jest zbyt kobylasta. Hardcase do wersji Enterprise mieści w sobie jedną baterię więcej, oraz Smart Controller z wbudowanym ekranem dotykowym, dzięki czemu nie trzeba używać własnego smartfona. Sam dron nie wymaga prawie żadnego przygotowania przed lotem, oprócz kalibracji kompasu. Aby zapakować go do walizki nie musimy nawet zdejmować śmigieł. Szczególną uwagę zwraca 12 stereowizyjnych czujników, po 2 z każdej strony drona. Para takich czujników potrafi widzieć obiekty przestrzennie na tej samej zasadzie co ludzkie oczy. Jest to aktualnie najlepszy typ technologii antykolizyjnej i cieszy fakt, że coraz więcej producentów adaptuje go do swoich dronów.

SZYBKIE POŁĄCZENIE Z APLIKACJĄ I GOTOWOŚĆ DO PRACY
Dron szybko połączył się z aparaturą. W menu mamy dostępne wszystkie potrzebne opcje, włącznie z ustawieniami poziomu krytycznego rozładowania baterii, czułości gimbala, opcjami failsafe (czyli co dron zrobi na wypadek utraty łączności czy wyładowania akumulatora). Design interfejsu aplikacji do sterowania jest maksymalnie uproszczony i przejrzysty, z zachowaniem całej istotnej funkcjonalności. W czasie testowania nie mieliśmy problemów ze stabilnością aplikacji. Po wykonaniu kalibracji kompasu jesteśmy gotowi do startu.

NAJDŁUŻSZY CZAS LOTU W SWOJEJ KLASIE!

Po uzbrojeniu silników dron startuje, wznosi się na około 1 metr i czeka na
dalsze komendy. Dzięki dolnym czujnikom wizyjnym dron zachowuje się
bardzo stabilnie i pewnie. Operator może czuć się pewnie i bezpiecznie.
Przetestowaliśmy wykrywanie przeszkód i dron bez problemu potrafił
znaleźć sobie drogę np. pomiędzy drzewami czy betonowymi słupami. Także
śledzenie działa imponująco, ale przecież nie to nas interesuje
najbardziej!

Czas lotu według producenta to 36 minut. W praktyce, w zależności od warunków,
szczególnie wiatru, możemy spodziewać się solidnych 30 minut z
pozostawieniem rezerwy „w razie W”. Wg oświadczeń producenta, podobnych
rozmiarów dron – Mavic 2 RTK lata maksymalnie 28 minut, a więc tu Autel
zdecydowanie wygrywa. Maksymalna prędkość drona wynosi 72 km/h i może on
latać we wietrze do 60km/h. To bardzo dobry wynik, dorównający do
dotychczasowego lidera w tej kategorii – czyli heksakoptera H520E RTK. W
czasie naszych testów średnia prędkość wiatru wynosiła 5 m/s (18 km/h),
7-8 w porywach. Jak można się domyśleć, na Evo nie zrobiło to żadnego
wrażenia. Skoro upewniliśmy się że dron dobrze radzi sobie w powietrzu,
sprawdźmy teraz jak wygląda planowanie nalotów fotogrametrycznych i
korzystanie z RTK.

ELASTYCZNA MISJA

Planowanie nalotu jest wyjątkowo proste i przejrzyste. Nawet nie czytając instrukcji (czego nie polecamy 😉 ) można w minutę zaplanować nalot wraz z wszystkimi parametrami. Najpierw wybieramy typ misji, (waypoint, rectangular, polygon, oblique). Na mapie w aplikacji zaznaczamy interesujący nas obszar i dla niego definiujemy parametry takie jak: wysokość (na bieżąco przeliczana na rozdzielczość terenową), prędkość, pokrycie podłużne i poprzeczne, kąt nachylenia gimbala i co ma zrobić dron po zakończeniu misji (np. wrócić i wylądować). Po każdej zmianie parametru odświeża się nam prognozowany czas nalotu, ilość zdjęć i objęta powierzchnia. Gotowy plan możemy oczywiście zapisać do ponownego wykorzystania.

KONFIGURACJA RTK

Pozostało tylko jeszcze skonfigurować RTK. My korzystaliśmy z sieci NTRIP Leica Hexagon SmartNet. Aby to działało, smartfon z którego korzystamy do sterowania dronem musi mieć łączność z internetem aby pobierać poprawki. Sprowadza się to do wpisania podanego przez dostawcę usługi adresu, nazwy użytkownika, hasła, portu i mountpointu. W tym urządzeniu mountpointu nie można było wpisać, bo po uzupełnieniu pozostałych danych pojawiła się lista do wyboru. Nie było na niej mountpointu z którego przeważnie korzystaliśmy. Tu pojawił się lekki zgrzyt, bo przez jakiś czas nie mogliśmy nawiązać połączenia z siecią. Okazało się, że tylko 1 z 4 dostępnych mountpointów działa. Oprócz chwilowego przestoju nie zaburzyło to jednak testów. Po wybraniu odpowiedniego mountpointu dron zameldował fix RTK i można było bez przeszkód wykonać nalot.

REALIZACJA I JEJ KONTROLA

Nalot zaplanowaliśmy z następującymi parametrami: wysokość 36 m nad miejscem startu (co wg aplikacji przekłada się na piksel terenowy 0,64 cm/px), prędkość przelotowa 3 m/s, pokrycie 70/70. Oblatywana powierzchnia miała 2 ha. Warto przy tej okazji wspomnieć, że teoretycznie przy wysokości 120m, rozdzielczości 2cm/px i prędkości 10 m/s mamy możliwość pokrycia nawet 75 ha w jednym nalocie (w 30 minut; ), co jest wynikiem bardzo dobrym, jeśli nie najlepszym w kategorii niedużych multirotorów. Na oblatywanym terenie rozłożyliśmy 5 punktów kontrolnych, których lokalizację zmierzyliśmy z dużą dokładnością za pomocą ręcznego odbiornika GNSS Trimble R10, który również pobierał poprawki z sieci SmartNet. Teren nalotu znajduje się ok. 4.5km od najbliższej stacji referencyjnej tej sieci.

ZDJĘCIA

Pierwsze wrażenie przy oglądaniu wykonanych zdjęć jest pozytywne – mają żywe kolory i satysfakcjonującą ostrość również na obrzeżach kadru. Subiektywnie wydaje się jednak, że przedstawiona w aplikacji rozdzielczość jest przekłamana. Lecący na tej samej wysokości Yuneec H520E RTK z kamerą 1” E90 wskazywał piksel terenowy 1,1 cm, a pomimo teoretycznie gorszej wartości, zdjęcia z Yuneeca wydawały się nieco bardziej szczegółowe. Było to szczególnie odczuwalne przy tagowaniu środków punktów kontrolnych w oprogramowaniu fotogrametrycznym. Przy bardzo dużym zbliżeniu zdjęcia z Evo II wydawały się odrobinę bardziej poruszone w porównaniu z Yuneeciem. Autel być może delikatnie mocniej doświetlał zdjęcia, powodując lekkie przepalenie białej części tarcz. Tym niemniej, jakość zdjęć z Evo II na pewno jest satysfakcjonująca i pozwala na precyzyjne opracowania, o czym świadczą wyniki dokładności jakie uzyskaliśmy.

DOKŁADNOŚĆ
Żaden z fotopunktów nie pełnił funkcji punktu wpasowania, wszystkie użyto tylko jako punkty kontrolne, a opracowanie zostało wykonane w Agisoft Metashape. Niepewność pomiarowa RMSE wyniosła w osi wschód-zachód 3.3 cm i 2.5 cm w osi północ-południe. Nie ukrywamy, że jak na debiutanta w segmencie dronów z RTK Autel poradził sobie w tej kwestii doskonale i udowodnił swoją użyteczność jako pełnoprawny dron do fotogrametrii. Tym bardziej, że efekt rybiego oka obiektywu jest znikomy i pozwala na dobre odwzorowania. Dron generuje też pliki RINEX dzięki czemu mamy możliwość opracowania wyników również w workflow PPK, a więc dokładność geodezyjną możemy osiągnąć po fakcie, czyli nawet jeśli nie mamy fixa RTK w trakcie wykonywania lotu.

CO BY SIĘ JESZCZE PRZYDAŁO?

Autel Evo II Pro RTK w naszym mniemaniu zdał egzamin i pokazał się z bardzo dobrej strony. A czego mu brakuje? Na pewno przydałaby się opcja terrain follow, tzn. możliwość automatycznego utrzymywania stałej wysokości nad poziomem podłoża. Aktualnie dron utrzymuje stałą wysokość tylko względem miejsca startu, co oznacza, że na terenie pagórkowatym trzeba będzie uważać na przewyższenia terenu aby dron w nie nie uderzył, oraz, przede wszystkim – zmienną wartość piksela terenowego, co utrudnia opracowanie. Przydałaby się też aplikacja do programowania nalotów w komputerze lub laptopie, oraz opcja wprowadzania współrzędnych punktów granicznych terenu nalotu, zamiast bazowania tylko na podkładzie z mapy satelitarnej. W ogólnym rozrachunku są to jednak drobnostki, które zresztą mogą być przez producenta poprawione w późniejszych edycjach oprogramowania. Kamera ma tzw. rolling shutter, co również jest nieoptymalne, ale z drugiej strony – to samo można powiedzieć o większości konkurencji. Czego o konkurencji nie można powiedzieć to to, że Evo II to pełnoprawny dron fotogrametryczny z RTK dostępny w cenach zaczynających się od 15 000 zł. Przy takiej jakości zdjęć i precyzji RTK jest to bezkonkurencyjna oferta.

WNIOSKI

Podsumowując, Autel Evo II Pro RTK to przystępne cenowo, poręczne i mobilne rozwiązanie, które nie odstaje, a często przewyższa parametrami konkurencję, jednocześnie zabijając ją swoją ceną. Podstawowy zestaw jest bogaty (uwzględnia nawet walizkę i 2 akumulatory), dron dzięki wymiennym kamerom jest wszechstronny i przyszłościowy, co więcej, producent udostępnia do niego SDK, a więc w przyszłości możemy spodziewać się aplikacji i hardwarowych akcesoriów w przyszłości.

Marka Autel Robotics nie jest jeszcze w Polsce powszechnie rozpoznawana – brakuje jej wiele do popularności DJI, Yuneec czy innych starych graczy. Czy tak powinno pozostać? Firma Autel swoimi nowymi produktami przekonuje nas, że nie, i, że to nie jest jej ostatnie słowo. Właściwie wygląda na to, że Autel dopiero zaczyna walczyć o klienta – i to klienta profesjonalnego, takiego, dla którego dron jest narzędziem pracy. I dla którego najlepiej byłoby, żeby również te narzędzia były skonstruowane mądrze i w możliwie najlepszej jakości – jak na przykład elektronarzędzia Bosh czy Makita.

ZEWNĘTRZNE PIĘKNO

Zanim jeszcze zdąży dla nas cokolwiek zrobić – nowy Autel EVO 2 Pro czaruje nas wyglądem. Chyba żadna z widzących go po raz pierwszy osób nie zignorowała urody tego modelu – nie bezpodstawnie – i wszystkie jednogłośnie podkreślały: to pierwszy dron, którego obudowę projektował nie księgowy – a designer, z prawdopodobnie włoskim pochodzeniem (nie wiemy tego na pewno, ale tak podejrzewamy…). Autel EVO 2 jest po prostu śliczny. Wzorniczo przypomina niesamowite projekty Jeana Paula Gaultiera, składające się na universum w filmie Piąty Element. Trochę też Żółtą Łódź Podwodną (pomimo tego, że jest pomarańczowy) i nieco… wspomniane już elektronarzędzia. Z frontu spogląda na nas troje oczu (kamera główna i dwie kamery systemu stabilizacji), które zdają się mówić: spokojnie, wiem o co chodzi. Zgrabny tył, zwieńczony dwoma kamerami, jest natomiast bardzo retro i przywodzi na myśl amerykańskie krążowniki szos z lat 60. Z boku – dla mnie to świetnie zaprojektowany toster albo statek kosmiczny z planety Melmak. Więc tu punkt dla Autela – wygląd jego nowego drona zjednuje sobie prawie wszystkich, jeszcze zanim włożymy do niego baterię. Ale czy zewnętrzne piękno niesie ze sobą

PIĘKNO WEWNĘTRZNE?

Muszę przyznać, że mój osąd w tej kwestii
jest nieco „zakrzywiony” siłą zestawu, z jakim miałem okazję sięzapoznać (i zaprzyjaźnić).
Dodatkowo w zestawie jest nowy Smart Controller – wzorniczo ścigający się z dronem, dwie szybkie ładowarki, komplet niezbędnych
przewodów i dwa akumulatory. Wszystkie elementy zachowują jednolite wzornictwo i są naprawdę dobrze wykonane. Zmyślny port „na głowie” drona pozwala ekstremalnie łatwo montować wymienione dodatki, albo zakryć się sprytną zaślepką. Producent zadbał nawet o zabezpieczenie złącza każdego z elementów gustowną, gumową osłoną w kolorze orange oczywiście. Całość jest przyjemna w dotyku, perfekcyjnie spasowana i sprawia
naprawdę solidne wrażenie. I świetnie, ale

JAK TO LATA?

Pierwsze słowo, jakie przychodzi mi teraz
do głowy to „łatwo”. Łatwo jest EVO 2 uruchomić, połączyć z kontrolerem, skalibrować i wystartować. Chyba jeszcze nigdy nie było łatwiej! Słyszałem, że niektórzy użytkownicy mają kłopoty z androidową aplikacją na smartfona, kiedy używają zwykłego, „małego” kontrolera (który też przetestowaliśmy) – ale ja sam, zarówno na Androidzie jak i w iOS, nie napotkałem żadnych kłopotów czy niedociągnięć.
Wszystko ze wszystkim połączyło się samo, ściągnęło upgrade firmware i po kilku minutach zgłosiło gotowość. Zatem kolejny solidny punkt dla Autela. A dalej było jeszcze lepiej: skonfigurowanie nalotu fotogrametrycznego, z użyciem RTK, na prostym wycinku mapy w kształcie wielokąta zajęło mi mniej niż minutę. Potem dron zrealizował całą pracę bezbłędnie i wylądował dokładnie w miejscu, z którego wyruszył. Niepokojący był komunikat „SD card abnormal”, wyświetlany w menu podsumowującym sprawność sprzętu – ale nie przełożyło się to na nic więcej. Zdjęcia zostały poprawnie zapisane, plik OBS również. Jednak moja zawodowa ciekawość z pewnością skłoni mnie do
wyjaśnienia tego zjawiska.

OCZY DOOKOŁA GŁOWY

Mnogość kamer to chyba pierwsza, najszybciej zauważalna cecha szczególna Autela EVO. Dron dysponuje… dwunastoma (!!!) kamerami systemu stabilizacji i kamerą główną (w wersji termowizyjnej – podwójną, RGB i termo). Przekłada się to na stabilność i ciągłe powiadomienia o przeszkodach, jeśli mamy je bliżej niż 10 metrów. Trochę obawiałem się testu „lot w ścianę” i nie wykonałem go oczywiście – ale jestem prawie pewny, że dron skutecznie to uniemożliwi. W każdym razie – ma świadomość tego, co dzieje się dokoła i koryguje swój tor lotu z wyprzedzeniem. Kamera główna w testowanej wersji jest dokładnie taka, jak w wersji Pro – jednocalowa matryca 6K generuje bardzo klarowne i szczegółowe obrazy, a w dodatku nie ujawnia żadnych szumów w warunkach dziennego oświetlenia. Z pewnością przetestujemy ją też w warunkach nocnych – ale specyfikacja kamery (czułość 12 800 ISO i 10-bitowa głębia koloru) i jej dobra opinia – ta kamera nie jest instalowana w dronach Autel od dziś – pozwala spodziewać się wszystkiego najlepszego.

A JAK TO WYGLĄDA NA PAPIERZE?

Autel obiecuje kilka rzeczy (szczegóły specyfikacji poszczególnych wersji znajdziecie w sklepie, na kartach produktów), z których najważniejszą jest czas lotu do 42 minut. Przy wietrze rzędu 5m/s, bez akrobacji i wyścigów, testowany dron rzeczywiście tyle latał. Przy szybszym wietrze zapewne nie byłoby tak pięknie – ale na dziś to wynik co najmniej zadowalający. Czy będzie można go poprawić kupując bardziej pojemną baterię – czas pokaże. Raczej nie będzie można zwykłego EVO 2 wyposażyć w karbonowe ramiona i większe silniki, montowane w wersji Enterprise (tak twierdzi na dzień dzisiejszy producent) – więc jeśli ktoś lubi karbonowe dodatki, tak modne dziś w motoryzacji, musi od razu pomyśleć o zestawie Enterprise. Pozostałe istotne parametry drona, jak szybkości pionowe i pozioma, zasięg czy szybkość ładowania nie odstają od dzisiejszej (wyższej) średniej. Dokładność RTK, którą precyzyjnie sprawdzimy niebawem, sprawia wrażenie przynajmniej niezłej. Precyzyjne dane testowe zamieścimy w blogu w najbliższym czasie.

CZY WART ON GRZECHU?

Czy kalkuluje się zdradzić dla niego dotychczas używaną markę? Odpowiem możliwie prosto i bez kokieterii: tak. Urok Autela EVO 2 skłania nas do grzeszenia myślą i czynem. Jego parametry pomagają tę zdradę uzasadnić, a zwyczajna wygoda obsługi pomaga szybko zapomnieć o grzechu. Wydaje się też, że ten dron to precyzyjnie przygotowany i wymierzony atak na pozycje zajmowane już przez inne profesjonalne czterowirnikowce. Czy się powiedzie? Nie wiem. Ale wiem, że będę kibicował temu przedsięwzięciu. Choćby dlatego, że zawsze lubiłem pomarańcze.

Nic w ostatnich latach nie wpłynęło bardziej na tempo rozwoju optyki użytkowej, niż drony. Kiedy myśleliśmy, że przyzwoity bezlusterkowiec, który kręci filmy w 4K i ma lepiej lub gorzej stabilizowaną matrycę – to kres możliwości w sprzęcie (pół)amatorskim – firmy produkujące drony bezpardonowo i bez ostrzeżenia zaatakowały kamerami 8K, z jednocalową albo pełnoklatkową matrycą, stabilizowanymi trójosiowymi gimbalami. Z flanki doszły jeszcze zoom’y rzędu 30x lub więcej i latające minikamery 4K, które można schować do kieszeni (jak Mavica Mini 2). W tej sytuacji człowiek może zrobić tylko jedno: fotografować i nagrywać jeszcze więcej!

NA ILE KARTA POZWOLI

 

– dorzucą od razu sceptycy, pesymiści i wyznawcy przynajmniej jednego z praw Murphy’ego. Niektórzy z nich mają w pamięci karty o pojemności 4GB, które pozwalały zrobić 200 zdjęć. Inni nie mogą zapomnieć kart, które nasze bezcenne, występujące tylko w jednej kopii fotografie po prostu zapominały, prezentując wypasione, okrągłe zera, kiedy sprawdzaliśmy „ile się jeszcze da wrzucić”. Ci najbardziej technicznie otrzaskani (w sensie „technicznie zaawansowani”, a nie pobici w stylu karate kyokushin) myślą natomiast: o ile nagranie się nie „przytnie”, albo nie „poklatkuje”. A mój kolega po lewej dorzuci do tego: albo zdjęcia nie będą gustownie przycięte, co drugie gdzieś w połowie!

Oni wszyscy mają rację i mylą się jednocześnie. Mają rację – bo wymienione zagrożenia są realne, ale i mylą się – bo my, dzięki naszej wiedzy (i nieustającemu wyścigowi producentów) potrafimy je wszystkie zniwelować niemalże do zera. I tym właśnie będziemy zajmowali się od teraz do samego końca tego tekstu.


SPEED CLASS

 

Wynalazki często przerastają swoich wynalazców – i to samo przytrafiło się naszym (nie)kochanym kartom SD. Kiedy, dawno temu, w młodszej epoce węgla wymyślano pierwsze karty SD – nikt jeszcze nie wiedział co to jest 4K. Twórcy kart nadali swoim wynalazkom przeróżne nazwy i oznaczenia – ale wszyscy od początku chcieli spójnego i jednolitego oznaczania prędkości. Uruchomili wyobraźnię, wybiegli sto lat w przyszłość i ustalili, że karty będą miały klasy prędkości (Speed Class), oznaczane literką C i liczbami 2, 4, 6 i 10. C2 oznaczało karty najwolniejsze, czyli takie, w przypadku których minimalna prędkość zapisu wynosiła – i tu zaskoczenie – 2 MB/s. Pozostałe liczby – analogicznie. Zatem najszybsze karty SD osiągały, kosmiczną na owe czasy, minimalną prędkość zapisu wynoszącą 10 MB/s!

 

Jak pamiętamy – na długo to nie wystarczyło. Coraz mniejsze i wyposażone w coraz lepsze matryce aparaty i kamery obrabiały coraz więcej danych, więc dostępne prędkości ich zapisu szybko stały się niewystarczające. Stwierdzono wtedy, że coś da się ugrać na sposobie komunikacji z bankami danych – i temu zawdzięczamy klasy prędkości UHS.

ULTRA HIGH SPEED

 

Tak zaczęto oznaczać karty SD wyposażone w nową magistralę – UHS właśnie. Miała być jedna – ale dziś mamy już trzy (UHS-I, UHS-II i UHS-III). Rozróżnimy je po I, lub jego krotności, umieszczonym gdzieś na karcie. Powie nam to, że karta jest nowocześniejsza i… tyle. Żeby utrudnić nam życie producenci przyjęli inne oznaczenie prędkości, na dodatek nie do końca zależne od tych pierwszych. Mamy więc karty o prędkości U1 i U3, czyli o minimalnej prędkości zapisu do 10MB/s i do 30MB/s. I mogą one mieć jedną z magistrali (UHS-I, UHS-II i UHS-III). Czy to wystarcza? Wielu z was myśli właśnie: przecież moja kamerka to i 90Mbps wideo zapisuje! Zatem odpowiedź jest prosta: nie, nie wystarcza.

 

KLASA V

 

Brzmi to dumnie, choć wprowadzenie tej klasy prędkości było raczej gonieniem uciekającego króliczka i dostosowaniem się do potrzeb rynku, a nie nowym rozdaniem… kart. Kamery nagrywające w 4K i 8K zaczynały już „klatkować” w przypadku najszybszych kart UHS i ten stan trwać nie mógł. A działo się naprawdę źle – bo klienci zaczęli kojarzyć karty SD z problemami z zapisem w przypadku najnowszych urządzeń. I nic nie mogło ich bardziej uspokoić niż karty z klasą prędkości V, jak video. Najszybsze z nich – V90 – z powodzeniem zapisują dane w ilości 90MB/s i szybciej i bez kłopotów radzą sobie z bitrate rzędu 120Mbps i więcej. Wygląda na to, że do formatu 8K włącznie powinny wystarczyć.

CO DALEJ?

 

Możemy być spokojni. Producenci kart SD odzyskali oddech i kontrolę nad sytuacją. Dziś pracują nad transferami rzędu 985MB/s, 1970MB/s i 3940MB/s (karty SD Express, oparte o magistralę PCIe), co powinno zabezpieczyć nas na jakiś czas. Możemy chwilowo o prędkościach kart SD nie myśleć – tym bardziej, że mamy do wspomnienia.

 

JESZCZE PARĘ RZECZY.

 

Oprócz oznaczeń prędkości czy typu magistrali na kartach SD znajdziemy jeszcze inne oznaczenia, które powinniśmy znać. Litery HC, XC i UC to oznaczenia pojemności. Moglibyśmy je zignorować (przecież wiemy, czy kupujemy kartę 64 czy 128GB), gdyby nie fakt, że narzucają nam system plików – czyli z naszego punktu widzenia sposób, w jaki kartę będziemy formatować. Karta SD bez oznaczeń pomieści do 2GB i formatować ją będziemy w systemie FAT. Tak – tym, na którym chodził DOS. Prędkością to nie pachnie, więc porzućmy je na rzecz HC (High Capacity, od 2GB do 32GB, system FAT32), XC (Extra Capacity, od 32GB do 2TB, system exFAT) i UC (oczywiście Ultra…, od 2TB do 128TB).

To wszystko, co trzeba dziś wiedzieć o kartach SD, żeby świadomie dopasowywać je do swoich urządzeń. To i to, co jest napisane w instrukcji obsługi naszego urządzenia. Bez tej wiedzy możemy kupić kartę UHS-II i użytkować ją bez żadnej korzyści w urządzeniu akceptującym standard UHS-I (systemy są kompatybilne w dół), albo dziwić się, że film jest pocięty na pliki 4GB na karcie HC (4GB to największy rozmiar pojedynczego pliku w FAT32).

Na koniec mały bonus, który jest odpowiedzią na często zadawane pytanie: co zrobić, jeśli nasze urządzenie obsługuje system FAT32, a my mamy kartę 64GB lub większą? Według pierwotnych założeń FAT32 miał obsługiwać nośniki do pojemności 32GB, więc Windows nam jej nie sformatuje. Dostępne są jednak narzędzia, które to potrafią – wystarczy poszukać frazy „fat32 format” i znajdzie się ich co najmniej kilka. Ja osobiście używam Raspberry Pi Imager, czyli bezpiecznego narzędzia, które przygotowuje karty SD dla Raspberry Pi. Bezpiecznym i wygodnym narzędziem jest też Seagate DiskWizzard. Dzięki nim możemy formatować w FAT32 karty do pojemności nawet 2TB.